14-04-1996, Nowy Jork
Kochana Rosalie Acacia Collins,
na wstępie tego listu chciałabym, abyś
wiedziała, że bardzo Cię kocham
i przepraszam...
Rose. To najtrudniejszy list jaki
przyszło mi napisać, uwierz. Chyba po raz pierwszy nie umiem dobrze dobrać
słów. Zdaję sobie sprawę z tego, że przeczytasz to dopiero za kilkanaście lat, dlatego
staram się pisać jak do osoby dojrzałej. Zrozum, że to dla mnie bardzo trudne.
Zaczynając od początku... Nazywam się
Caroline Collins. Przyszłam na świat 31 lat temu
w tym samym szpitalu, w którym
się właśnie znajduję. Kiedy miałam 18 lat poznałam chłopaka, który skradł mi
serce. Na pewno go znasz. Nazywa się Alexander Collins. To on wniósł świeżości
do mojego życia. Był ''tym jedynym'', wiesz? I wciąż nim jest. Przeczuwam, że
jeszcze przez jakieś 3 dni. Jednak to nie ważne. Od tamtego czasu jesteśmy
razem. Kilka lat temu mi się oświadczył. Nie doczekałam się ślubu. Nie ważne
jak bardzo chciałam móc nazwać się Jego żoną... Widocznie nie było mi to pisane.
Żyliśmy jak małżeństwo- to było pocieszające. Pewnego dnia zaszłam w ciążę. Był
to najwspanialszy dzień mojego życia. 17 października 1990 roku przyszedł na
świat mały Jacob. Razem z Alexem zadecydowaliśmy, że chcemy mieć więcej dzieci.
2 lata później- 3 lutego 1992 urodził się Jackson. Całą czwórką mieszkaliśmy w
małym domku na przedmieściach Nowego Jorku. Twój ojciec zaczynał budować własną
sieć hoteli, a ja pracowałam jako tłumaczka. Pewnego dnia wykryto u
mnie nowotwór złośliwy. Walczyłam z nim przez dwa lata i na całe szczęście
wygrałam walkę. Kiedy wróciłam do domu, wszystko wróciło do normy. Byłam jak
nowa i szybko odzyskałam siły. Niedługo potem okazało się, że znów jestem w
ciąży. Kiedy lekarz powiedział mi, że tym razem to dziewczynka byłam w 7
niebie. Zawsze chciałam mieć córkę. Po tygodniu to dzieciątko stało się całym moim światem. Postanowiłam dać jej na
imię Rosalie. 3 miesiące później na badaniu kontrolnym lekarz zaobserwował u
mnie zmiany nowotworowe. Znowu. Załamałam się, Rose. Uwierz mi, chemioterapia to
najgorsze, co mnie w życiu spotkało. Lekarze byli zaaferowani
moją osobą, ciągle leki, badania, to wszystko... to wszystko było złe. Ja, ja czułam, że to
co robili było bez sensu. Dawali mi 30% na przeżycie. Jeśli chciałam Cię
urodzić, moje szanse malały do 10%.
A przecież ty nie zrobiłaś nic złego Rose.
Zasługiwałaś na życie. Odstawiłam leki 5 stycznia. Pisząc to-jestem słaba, ale
przygotowana na śmierć, aniele. Odchodzę spełniona i... dumna. Mój czas na
Ziemi się kończy, a Twój się zaczyna. Jedyne czego mi żal to fakt, że nigdy Cię
nie zobaczę. Jednak zawsze i na zawsze będę przy Tobie. Nie myśl o mnie jako o
kimś kto odszedł, tylko o kimś kto wciąż żyje
(w Twoim sercu).
Kocham Cię promyczku,
Mama
~*~
No i mamy prolog :) Jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że zostaniecie razem z nami do końca #Jose! Prosimy, rozsyłajcie tego bloga, szczególnie na tt.
To pierwszy ff na którym się popłakałam, czekam na więcej miś @arianatorka
OdpowiedzUsuńZapowiada sie ciekawie. Bede czytac.
OdpowiedzUsuńcudny
OdpowiedzUsuńPierwszy raz od dłuższego czasu byłam tak poruszona fanfiction. A szczególnie prologiem, co jest początkiem. Więc co będzie potem? :o
OdpowiedzUsuńProlog naprawdę wzrusza, a zarazem intryguje, bo nie wiemy zbytnio nic o głównej bohaterce jak i głównym bohaterze. Nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału!
Zapraszam do mnie, również na ff z Justinem: hidden-enemies.blogspot.com <3
Jejku, bardzo wzruszający. Ciekawa jestem co będzie w rozdziałach. Powodzenia ;)
OdpowiedzUsuń