It's going to be awesome.
- Rose! Co ty robisz jeszcze w łóżku!? - krzyknęła Sophie,
wchodząc do mojego pokoju.
- No błagam... Jeszcze dziesięć minuuut - przeciągałam i mocniej wtuliłam się w kołdrę.
- Cholera Rose, spóźnisz się! - krzyczała zirytowana.
- Dobra, dobra, już wstaję! Która godzina?
- 5:30. Wstawaj, śniadanie ci stygnie - 5:30?! Cholera, spóźnię się! Wyleciałam z łóżka jak oparzona i pogoniłam do łazienki.
- Mówiłam! - krzyknęła Soph śmiejąc się.
- Zabawne! Dlaczego wcześniej mnie nie obudziłaś? - zapytałam w biegu.
- Budziłam! Ale wolałaś się przytulać z kołdrą i poduszką - śmiała się.
Dziś osiągnęłam nowy rekord. Nosi nazwę ,,Jak przygotować się do wyjazdu w pół godziny''. Sama jestem zdumiona, że udało mi się umyć włosy i je wysuszyć, ubrać się, pomalować i dopakować ostatnie rzeczy. O 6:10 musimy wyjechać, więc zostało mi 5 minut. Nie zdążyłam zjeść śniadania, w pośpiechu wzięłam tylko kilka łyków kawy. I oto nadeszła ta niechciana chwila, w której muszę pożegnać się z rodzicami. Weszłam do gabinetu mamy, jednak nikogo tam nie zastałam. Zdziwiło mnie to, bo wczoraj jeszcze zastrzegała się, że będzie tu na mnie czekać. Zamiast rodziców czekał na mnie list.
- Rosalie Acacia Collins! Rusz się, bo zaraz się spóźnisz! - krzyknęła Soph z salonu. Schowałam kopertę z listem do torebki i pośpieszyłam do wyjścia. Przy drzwiach czekała na mnie zniecierpliwiona Soph.
- Nareszcie! Co ty tam tyle robiłaś? - odsapnęła. Kiedy miałam już powiedzieć, kontynuowała - Z resztą nieważne. Wskakuj do samochodu. Walizki są już w środku.
Usiadłam na miejscu pasażera i o mało zawału nie dostałam, kiedy Max nagle ''wyskoczył'' ze swojego ukrycia aka zza mojego siedzenia.
- Jezu, Max! Co ty tu robisz? - zapytałam trzymając się za serce.
- Myślałaś, że wyjedziesz bez pożegnania?! Też chciałem cię odwieść...
- Awwh, kochany jesteś - powiedziałam, kiedy Sophie usiadła na miejscu kierowcy.
- Gotowa? - spytała.
- Jak nigdy - odpowiedziałam podekscytowana. Czuję, że to będą najlepsze dwa miesiące w moim życiu.
Droga na lotnisko to był jakiś obłęd. Korki, korki i jeszcze raz korki. Nie to, żebym nie spodziewała się tego po Nowym Jorku, ale chociaż dziś ludzie mogliby być bardziej wyrozumiali. W momencie, w którym na prawdę miałam wrażenie, że dostanę na głowę, dostałam sms'a
od: Ash xx
Hej laska! Jedziesz już czy mamy ruszać bez Ciebie? xx
do: Ash xx
Nawet się nie ważcie! Jadę już, za chwilę powinnam być :)
Chwilę później udało nam się wyjechać z centrum i dotrzeć na lotnisko. Max dzielnie pomógł mi z walizkami i w pośpiechu ruszyliśmy do środka.
- Rose! - krzyknęła w pewnym momencie Soph.
- Tak?
- Chciałabym się z tobą pożegnać - stanęłyśmy w bezpiecznej odległość od grupy, która swoją drogą była już w pełnym składzie. - Dbaj o siebie tam! Zero imprez, chłopaków, alkoholu i problemów! - zagroziła.
- Ha! - roześmiał się Max - Chyba sama w to nie wierzysz, co? - zapytał retorycznie, powodując u nas śmiech.
- Dobra, już dobra! - podniosła ręce w obronnym geście - Tylko bądź ostrożna. Gdyby coś się stało zawsze możesz do mnie zadzwonić.
- Jasne, dziękuję. Dziękuję za wszystko - powiedziałam, a w moich oczach zgromadziły się łzy.
- Kocham cię mała - wyznała Soph i mocno mnie do siebie przytuliła.
- Też cię kocham. Pamiętaj o tym.
- Dlaczego mówisz tak jakbyś żegnała się z nią na zawsze? - zapytał Max. Spojrzałam na kobietę, która doskonale wiedziała o co mi chodzi.
- Maxy, młody! Za tobą też będę tęsknić, ty mały wrzodzie - zaśmiałam się i przytuliłam brata. Postanowiłam zignorować jego pytanie. Za kilka lat może sam domyśli się o co w tym wszystkim chodzi. Możliwe jest to, że nie wrócę do domu. Nie czuję się tam potrzebna, Sophie doskonale o tym wie. Nawet jeśli powrócę to jako dorosła osoba. Skończę 18 lat daleko od domu. To pożegnanie symbolizowało odejście mnie jako nastolatki. Dla niektórych to może się wydawać śmieszne, ale nie dla kogoś w mojej sytuacji...
Po ponownym wyściskaniu członków rodziny, nadszedł czas by odejść.
- Będziemy tęsknić! - powiedzieli chórem.
- Ja też! Kocham was - i tak po prostu poszłam.
- Nareszcie jesteś! Martwiliśmy się, że zaśpisz. - przywitała mnie Ash i Thoms.
- Spokojnie, spokojnie. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie - zaśmialiśmy się.
- Jak tam moja gwizdka? - powiedział niski, męski głos za mną. Joe przytulił się do mnie od tyłu, pocałował w polik i mruknął ciche 'moja'.
- Cześć - mruknęłam i cmoknęłam go w usta. Podeszliśmy bliżej, abym mogła się ze wszystkimi przywitać. Ekipa nie była jakoś szczególnie liczna. Z tego co wiem jedzie 48 osób. Jak na naszą szkołę to na prawdę mało. Większość osób ma 16 lat. Jednak jest tu parę osób w moim wieku, np. ...
- Jaki tym razem ta suka ma problem? - zapytałam Joe'go, który obejmował mnie od tyłu. Miałam na myśli Lindę znaną również jako szkolną dziwkę. Nie kłamię. Ta laska dawała się każdemu, kto tylko poprosił.
- Daj spokój Rose - powiedział.
- Daj spokój?! Już od rana mnie mierzy. Co z nią nie tak?!
- Po prostu odpuść - mruknął. Aha. Dzięki Joe za poparcie, to na prawdę wiele dla mnie znaczy.
- Cześć wszystkim. Witam was bardzo serdecznie na wymianie uczniowskiej. - przemówił nasz nauczyciel- pan Cartier. Uczy u nas francuskiego i muszę powiedzieć, że jest jednym z tych lubianych nauczycieli. Lekcje z nim nigdy nie były nudne, a z nim da się normalnie porozmawiać. Do tego jest francuzem... Mówiłam, że uwielbiam wszystko co dotyczy Francji? Kulturę, język, jedzenie, ubrania, facetów... Ale ciii, to nasza tajemnica. - Tak więc mamy jeszcze chwilkę na omówienie najważniejszych spraw. Zaczynając od spraw technicznych. Za moment zdamy wasze bagaże, przejdziecie przez bramki i otrzymacie swoje karty pokładowe. Macie godzinę, aby poszwendać się po lotnisku, a potem kierujecie się od razu do gate'a nr 89. Nie będę nikogo szukał, po prostu jak nie przyjdziecie na czas, możecie pocałować się w tyłek, zrozumiano? Powinniśmy wylądować około godziny 17. Reszty dowiecie się na miejscu.
- To jak? Idziemy na kawę czy jakiś lepsze pomysły?- zapytał Thoms zapinając swój zegarek po kontroli. Mieliśmy godzinę, więc kawa to był dobry pomysł.
60 minut to jednak nie tak dużo jak nam się wydawało, ale zdążyliśmy w samą porę. Podsumowując: wypiłam pyszną kawę, kupiłam książkę i perfum oraz jakąś kanapkę na drogę i co najważniejsze- nie spotkałam Joe'go. Wkurzył mnie. Laska perfidnie mnie mierzyła, a on tylko ''daj spokój Rose''. Proszę, trzymajcie mnie, bo nie wyrobię...
Weszliśmy do samolotu i usiedliśmy na swoich wyznaczonych miejscach. Pech chciał, że moje miejsce było na drugim końcu samolotu od miejsc Thomsonów. Pech chciał również, że siedziałam koło ostatniej osoby, koło której miałam zamiar. Tak Rose, idź zagrać w totka.
- Coś nie tak? - spytał Joe, kiedy z niechęcią usiadłam koło niego.
- Nieee, no co ty! Następnym razem, kiedy ta szmata postanowi mnie zmieszać z błotem, po prostu ''dam sobie spokój''.
- Jesteś o to zła? Na prawdę?
- Nie, no co ty! Jestem wniebowzięta. - powiedziałam z sarkazmem.
- To dobrze, miłego lotu - odciął się. Przewróciłam oczami i wyciągnęłam słuchawki z ipodem. Pocałuj mnie w dupe.
Po godzinie ktoś mnie szturchnął.
- Rose, Rose śpisz? - nie baranie, oglądam moje powieki.
- Czego chcesz Joe?
- Przepraszam, okej? Nie powinienem tak do ciebie mówi - wzięłam głęboki wdech i powiedziałam
- Okej, ja też przepraszam. Może faktycznie przesadzam...
Lecieliśmy już parę dobrych godzin, przytuleni do siebie. Nawet udało mi się zasnąć. Przecierając oczy, sprawdziłam telefon i jak się okazało dostałam parę wiadomości. Jedna z nich była od Soph:
od: Soph
Jak po kontroli? Znowu Cię macali? Mam nadzieję, że tym razem był przystojny :) Napisz jak już będziesz na miejscu
Małe sprostowanie. Jeśli chodzi o te macanie to... Bramki kontrolne zdają się mnie nie lubić, bo za każdym razem, podkreślam KAŻDYM razem piszczą. Ostatnim razem bramka była na tyle upierdliwa, że wzięli mnie na rewizję osobistą. To nie był pierwszy raz, ale zdecydowanie najgorszy, bo po 1. 'skaner' (pozwolę go sobie tak nazwać) był zepsuty, po 2. sprawdzał mnie facet, który: a) miał około 50 lat, b) miał OGROMNE plamy od potu, c) jechało od niego na kilometr, d) był po prostu obrzydliwy, po 3. widać miał niezły ubaw sprawdzając mnie, po 4. moja rewizja przypominała bardziej grę wstępną, a po 5. (chyba najgorsze) kiedy gościu dotknął mój tyłek (choć nie powinien) jego ''kolega'' mu stanął. Także... w rodzinie każdy ma z tego ubaw, ale przepraszam bardzo, mi nie było do śmiechu.
do: Soph
Ha ha, bardzo śmieszne! Tym razem obyło się bez kontroli. Właśnie się obudziłam, lecimy już od paru godzin. Miłego dnia Soph :)
Drugi sms był od Ashley
od: Ash xx
Widzę szczęście dopisuje hehe. Módl się, żeby było choć trochę bardziej łaskawsze przy wyborze rodzin! XD
do: Ash xx
Módl się, żeby twoi pozwalali ci pić, bo długo na sucho nie wytrzymasz haha
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź
od: Ash xx
Ooo proszę! gwiazda się obudziła :o witamy w Kanadzie :) ~ Thoms
Dziwne... Czemu on pisze z komórki Ashley?
do: Ash xx
skąd do cholery wiesz jak odblokować jej telefon!? znamy się tyle czasu, a ja nadal nie mogę dotknąć jej iphone'a :(( jak to w Kandzie? od kiedy?
od: Ash xx
myślisz, że mi podała? haha zabawne. widziałem jak odblokowuje bitch! przekroczyliśmy granicę jakieś pół h temu śpiąca królewno ~ Thoms
zaśmiałam się.
do: Ash xx
powiem jej, powiem! to ile będziemy jeszcze lecieć?
od: Ash xx
ej no :((( stewardesa mówiła coś o 1,5h ~ Thoms
do: Ash xx
nie powiem jej pod warunkiem, że zdradzisz mi jakie ma hasło :D idę słuchać muzyki. do zobaczenia na ziemi haha xoxo
od: Ash xx
173627 i morda w kubeł! asta la vista czy jak to tam :* ~ Thoms
Przez kolejne pół godziny słuchałam muzyki, aż udało mi się zasnąć. Obudził mnie Joe przed lądowaniem. Na szczęście nie było żadnych komplikacji i spokojnie mogliśmy 'zejść na ziemię'. Czy Was też zawsze denerwuje to jak ludzie od razu pchają się do wyjścia jakby co najmniej samolot miał zaraz wybuchnąć? Wolę poczekać 5 minut niż się tam przepychać. Mając chwilkę wyciągnęłam telefon i napisałam do Soph:
Właśnie wylądowałam, wszystko w porządku. Zadzwonię jeszcze w tym tygodniu :)
Po chwili dostałam odpowiedź. Wow, musiała czekać na mojego sms'a. Kochana
od: Soph
Baw się dobrze! Widzimy się za dwa miesiące ;)
Z uśmiechem na twarzy, wyszłam z pokładu. Joe chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy wzdłuż długiego korytarza. Odebraliśmy nasze walizki i podeszliśmy do naszej grupy.
- To już wszyscy? - spytał pan Cartier. Kiedy dostał twierdzącą odpowiedź, odchrząknął i powiedział: - Okej kochani... Witam w Kanadzie. Autokar już na nas czeka, więc zapraszam do wyjścia.
Kiedy już wszyscy załadowali swoje walizki i usiedli na miejscach nauczyciel kontynuował
- Dobrze, czas na szczegóły i mały regulamin. Zacznijmy od tego czego ma was ta podróż nauczyć. Dwie podstawowe rzeczy to: samodzielność i odpowiedzialność. Przez kolejne dwa miesiące będziecie w dużej mierze zdani na siebie. Ja wraz z panią Swift będziemy tutaj, że się tak wyrażę 'w razie czego'. Za chwilę kierowca zawiezie was na miejsce zbiórki, gdzie będą na was czekać rodziny. I uwaga, jest mała zmiana planów! Osoby, które ukończyły już 18 lat dostaną klucze do swoich mieszkań. Bodajże są one w akademikach, niedaleko szkół do których będziecie chodzić. Do osób, które nie są pełnoletnie- macie swoich opiekunów <ludzi, u których mieszkacie> i działacie na ich zasadach. To oni biorą za was odpowiedzialność. Kolejną sprawą jest szkoła. W Stratford* są 2 szkoły, do których możecie trafić. Nazywają się: West High School i East High School i z tego co wiem nie lubią się nawzajem. Tak już bywa, no niestety... O swojej szkole dowiecie się u rodzin albo w przypadku naszych 18latków- w mieszkaniach znajdziecie kartki, które wszystko wam wytłumaczą. Każdy z was powinien mieć zapisane nasze numery. Razem z panią będziemy mieszkać na kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Mam nadzieję, że dobrze spędzicie czas tutaj. I to w zasadzie wszystko - czyli... będziemy mieli własne mieszkania?! Lepiej być nie mogło.
Przybyliśmy na miejsce zbiórki, które swoją drogą było w centrum miasta, więc mogliśmy się trochę się po nim rozejrzeć. Stratford nie jest tak duże jak Nowy Jork, ale nie należy też do najmniejszych. Z tego co mi wiadomo 50km od miasta jest morze. Idealnie. Wyszłam z autokaru i zabrałam swoje walizki. Po chwili dołączyła do mnie Ashley z Luke'iem
- Chodźcie, dowiemy się gdzie mieszkamy - powiedział przyjaźnie Luke. Podeszliśmy do zbiorowiska, z którego składał się pan Cartier i okrążeni wokół niego uczniowie.
- Uwaga! Nie będę powtarzał dwa razy. Osoby, które już dowiedzą się o swoim miejscu zamieszkania proszę odejść. Zaczynajmy więc! - po 10 minutach zostałam się tylko ja, Joe i Thomsonowie. - Okej, więc teraz... Joe, tu jest twój klucz- powiedział nauczyciel wręczając mu kopertę. - W środku masz napisany adres, powodzenia. A teraz co do waszej trójki. Luke i Ashley tutaj jest wasz klucz. Ponieważ jesteście rodzeństwem, dostajecie jedno mieszkanie. Mam nadzieję, że to nie jest problem?
- Nie, jest w porządku - powiedział Thoms i razem z Ashley odeszli.
- A co ze mną? - spytałam.
- Rosalie bardzo mi przykro, ale będziesz musiała chwilę zaczekać, aż twój opiekun przyjedzie. Powiedział, że się trochę spóźni, powinien być lada moment.
- Zaraz, zaraz... Jaki opiekun? Nie dostanę klucza?
- Rose, nie masz skończonych 18 lat. Nie możesz mieszkać sama.
- Ale kończę je za miesiąc!
- No właśnie, za miesiąc. Do tego czasu nie możesz mieszkać sama. Przykro mi. Ja niestety muszę już jechać, mam dużo spraw do załatwienia. Poczekaj tu na swojego opiekuna, jakby coś to dzwoń - powiedział i tak po prostu mnie tu zostawił. Super. Wszyscy pojechali i zostałam sama. Wyciągnęłam słuchawki i usiadłam na walizce. Zapowiada się zajebiście.
Moje myśli biegały wokół 'mojego opiekuna'. Ciekawe jaki on/ona/ono jest. Mam nadzieję, że to nie będzie jakiś stary, spocony facet jak ten od kontroli albo jakaś gburliwa baba. Zastanawiałam się trochę nad tym, zanim usłyszałam pisk opon. Wyciągnęłam słuchawki z uszu i podniosłam głowę, żeby zobaczyć skąd pochodzi hałas.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przede mną zatrzymało się nowiutkie BMW. Moja szczęka mimowolnie opadła. Co jest grane?
Kiedy ja gapiłam się na to cudeńko, drzwi kierowcy się otworzyły.
- Cześć. To ja będę twoim opiekunem - przemówił chrapliwym i niezwykle seksownym głosem. Tak jak mówiłam- zapowiada się zajebiście.
- No błagam... Jeszcze dziesięć minuuut - przeciągałam i mocniej wtuliłam się w kołdrę.
- Cholera Rose, spóźnisz się! - krzyczała zirytowana.
- Dobra, dobra, już wstaję! Która godzina?
- 5:30. Wstawaj, śniadanie ci stygnie - 5:30?! Cholera, spóźnię się! Wyleciałam z łóżka jak oparzona i pogoniłam do łazienki.
- Mówiłam! - krzyknęła Soph śmiejąc się.
- Zabawne! Dlaczego wcześniej mnie nie obudziłaś? - zapytałam w biegu.
- Budziłam! Ale wolałaś się przytulać z kołdrą i poduszką - śmiała się.
Dziś osiągnęłam nowy rekord. Nosi nazwę ,,Jak przygotować się do wyjazdu w pół godziny''. Sama jestem zdumiona, że udało mi się umyć włosy i je wysuszyć, ubrać się, pomalować i dopakować ostatnie rzeczy. O 6:10 musimy wyjechać, więc zostało mi 5 minut. Nie zdążyłam zjeść śniadania, w pośpiechu wzięłam tylko kilka łyków kawy. I oto nadeszła ta niechciana chwila, w której muszę pożegnać się z rodzicami. Weszłam do gabinetu mamy, jednak nikogo tam nie zastałam. Zdziwiło mnie to, bo wczoraj jeszcze zastrzegała się, że będzie tu na mnie czekać. Zamiast rodziców czekał na mnie list.
- Rosalie Acacia Collins! Rusz się, bo zaraz się spóźnisz! - krzyknęła Soph z salonu. Schowałam kopertę z listem do torebki i pośpieszyłam do wyjścia. Przy drzwiach czekała na mnie zniecierpliwiona Soph.
- Nareszcie! Co ty tam tyle robiłaś? - odsapnęła. Kiedy miałam już powiedzieć, kontynuowała - Z resztą nieważne. Wskakuj do samochodu. Walizki są już w środku.
Usiadłam na miejscu pasażera i o mało zawału nie dostałam, kiedy Max nagle ''wyskoczył'' ze swojego ukrycia aka zza mojego siedzenia.
- Jezu, Max! Co ty tu robisz? - zapytałam trzymając się za serce.
- Myślałaś, że wyjedziesz bez pożegnania?! Też chciałem cię odwieść...
- Awwh, kochany jesteś - powiedziałam, kiedy Sophie usiadła na miejscu kierowcy.
- Gotowa? - spytała.
- Jak nigdy - odpowiedziałam podekscytowana. Czuję, że to będą najlepsze dwa miesiące w moim życiu.
Droga na lotnisko to był jakiś obłęd. Korki, korki i jeszcze raz korki. Nie to, żebym nie spodziewała się tego po Nowym Jorku, ale chociaż dziś ludzie mogliby być bardziej wyrozumiali. W momencie, w którym na prawdę miałam wrażenie, że dostanę na głowę, dostałam sms'a
od: Ash xx
Hej laska! Jedziesz już czy mamy ruszać bez Ciebie? xx
do: Ash xx
Nawet się nie ważcie! Jadę już, za chwilę powinnam być :)
Chwilę później udało nam się wyjechać z centrum i dotrzeć na lotnisko. Max dzielnie pomógł mi z walizkami i w pośpiechu ruszyliśmy do środka.
- Rose! - krzyknęła w pewnym momencie Soph.
- Tak?
- Chciałabym się z tobą pożegnać - stanęłyśmy w bezpiecznej odległość od grupy, która swoją drogą była już w pełnym składzie. - Dbaj o siebie tam! Zero imprez, chłopaków, alkoholu i problemów! - zagroziła.
- Ha! - roześmiał się Max - Chyba sama w to nie wierzysz, co? - zapytał retorycznie, powodując u nas śmiech.
- Dobra, już dobra! - podniosła ręce w obronnym geście - Tylko bądź ostrożna. Gdyby coś się stało zawsze możesz do mnie zadzwonić.
- Jasne, dziękuję. Dziękuję za wszystko - powiedziałam, a w moich oczach zgromadziły się łzy.
- Kocham cię mała - wyznała Soph i mocno mnie do siebie przytuliła.
- Też cię kocham. Pamiętaj o tym.
- Dlaczego mówisz tak jakbyś żegnała się z nią na zawsze? - zapytał Max. Spojrzałam na kobietę, która doskonale wiedziała o co mi chodzi.
- Maxy, młody! Za tobą też będę tęsknić, ty mały wrzodzie - zaśmiałam się i przytuliłam brata. Postanowiłam zignorować jego pytanie. Za kilka lat może sam domyśli się o co w tym wszystkim chodzi. Możliwe jest to, że nie wrócę do domu. Nie czuję się tam potrzebna, Sophie doskonale o tym wie. Nawet jeśli powrócę to jako dorosła osoba. Skończę 18 lat daleko od domu. To pożegnanie symbolizowało odejście mnie jako nastolatki. Dla niektórych to może się wydawać śmieszne, ale nie dla kogoś w mojej sytuacji...
Po ponownym wyściskaniu członków rodziny, nadszedł czas by odejść.
- Będziemy tęsknić! - powiedzieli chórem.
- Ja też! Kocham was - i tak po prostu poszłam.
- Nareszcie jesteś! Martwiliśmy się, że zaśpisz. - przywitała mnie Ash i Thoms.
- Spokojnie, spokojnie. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie - zaśmialiśmy się.
- Jak tam moja gwizdka? - powiedział niski, męski głos za mną. Joe przytulił się do mnie od tyłu, pocałował w polik i mruknął ciche 'moja'.
- Cześć - mruknęłam i cmoknęłam go w usta. Podeszliśmy bliżej, abym mogła się ze wszystkimi przywitać. Ekipa nie była jakoś szczególnie liczna. Z tego co wiem jedzie 48 osób. Jak na naszą szkołę to na prawdę mało. Większość osób ma 16 lat. Jednak jest tu parę osób w moim wieku, np. ...
- Jaki tym razem ta suka ma problem? - zapytałam Joe'go, który obejmował mnie od tyłu. Miałam na myśli Lindę znaną również jako szkolną dziwkę. Nie kłamię. Ta laska dawała się każdemu, kto tylko poprosił.
- Daj spokój Rose - powiedział.
- Daj spokój?! Już od rana mnie mierzy. Co z nią nie tak?!
- Po prostu odpuść - mruknął. Aha. Dzięki Joe za poparcie, to na prawdę wiele dla mnie znaczy.
- Cześć wszystkim. Witam was bardzo serdecznie na wymianie uczniowskiej. - przemówił nasz nauczyciel- pan Cartier. Uczy u nas francuskiego i muszę powiedzieć, że jest jednym z tych lubianych nauczycieli. Lekcje z nim nigdy nie były nudne, a z nim da się normalnie porozmawiać. Do tego jest francuzem... Mówiłam, że uwielbiam wszystko co dotyczy Francji? Kulturę, język, jedzenie, ubrania, facetów... Ale ciii, to nasza tajemnica. - Tak więc mamy jeszcze chwilkę na omówienie najważniejszych spraw. Zaczynając od spraw technicznych. Za moment zdamy wasze bagaże, przejdziecie przez bramki i otrzymacie swoje karty pokładowe. Macie godzinę, aby poszwendać się po lotnisku, a potem kierujecie się od razu do gate'a nr 89. Nie będę nikogo szukał, po prostu jak nie przyjdziecie na czas, możecie pocałować się w tyłek, zrozumiano? Powinniśmy wylądować około godziny 17. Reszty dowiecie się na miejscu.
- To jak? Idziemy na kawę czy jakiś lepsze pomysły?- zapytał Thoms zapinając swój zegarek po kontroli. Mieliśmy godzinę, więc kawa to był dobry pomysł.
60 minut to jednak nie tak dużo jak nam się wydawało, ale zdążyliśmy w samą porę. Podsumowując: wypiłam pyszną kawę, kupiłam książkę i perfum oraz jakąś kanapkę na drogę i co najważniejsze- nie spotkałam Joe'go. Wkurzył mnie. Laska perfidnie mnie mierzyła, a on tylko ''daj spokój Rose''. Proszę, trzymajcie mnie, bo nie wyrobię...
Weszliśmy do samolotu i usiedliśmy na swoich wyznaczonych miejscach. Pech chciał, że moje miejsce było na drugim końcu samolotu od miejsc Thomsonów. Pech chciał również, że siedziałam koło ostatniej osoby, koło której miałam zamiar. Tak Rose, idź zagrać w totka.
- Coś nie tak? - spytał Joe, kiedy z niechęcią usiadłam koło niego.
- Nieee, no co ty! Następnym razem, kiedy ta szmata postanowi mnie zmieszać z błotem, po prostu ''dam sobie spokój''.
- Jesteś o to zła? Na prawdę?
- Nie, no co ty! Jestem wniebowzięta. - powiedziałam z sarkazmem.
- To dobrze, miłego lotu - odciął się. Przewróciłam oczami i wyciągnęłam słuchawki z ipodem. Pocałuj mnie w dupe.
Po godzinie ktoś mnie szturchnął.
- Rose, Rose śpisz? - nie baranie, oglądam moje powieki.
- Czego chcesz Joe?
- Przepraszam, okej? Nie powinienem tak do ciebie mówi - wzięłam głęboki wdech i powiedziałam
- Okej, ja też przepraszam. Może faktycznie przesadzam...
Lecieliśmy już parę dobrych godzin, przytuleni do siebie. Nawet udało mi się zasnąć. Przecierając oczy, sprawdziłam telefon i jak się okazało dostałam parę wiadomości. Jedna z nich była od Soph:
od: Soph
Jak po kontroli? Znowu Cię macali? Mam nadzieję, że tym razem był przystojny :) Napisz jak już będziesz na miejscu
Małe sprostowanie. Jeśli chodzi o te macanie to... Bramki kontrolne zdają się mnie nie lubić, bo za każdym razem, podkreślam KAŻDYM razem piszczą. Ostatnim razem bramka była na tyle upierdliwa, że wzięli mnie na rewizję osobistą. To nie był pierwszy raz, ale zdecydowanie najgorszy, bo po 1. 'skaner' (pozwolę go sobie tak nazwać) był zepsuty, po 2. sprawdzał mnie facet, który: a) miał około 50 lat, b) miał OGROMNE plamy od potu, c) jechało od niego na kilometr, d) był po prostu obrzydliwy, po 3. widać miał niezły ubaw sprawdzając mnie, po 4. moja rewizja przypominała bardziej grę wstępną, a po 5. (chyba najgorsze) kiedy gościu dotknął mój tyłek (choć nie powinien) jego ''kolega'' mu stanął. Także... w rodzinie każdy ma z tego ubaw, ale przepraszam bardzo, mi nie było do śmiechu.
do: Soph
Ha ha, bardzo śmieszne! Tym razem obyło się bez kontroli. Właśnie się obudziłam, lecimy już od paru godzin. Miłego dnia Soph :)
Drugi sms był od Ashley
od: Ash xx
Widzę szczęście dopisuje hehe. Módl się, żeby było choć trochę bardziej łaskawsze przy wyborze rodzin! XD
do: Ash xx
Módl się, żeby twoi pozwalali ci pić, bo długo na sucho nie wytrzymasz haha
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź
od: Ash xx
Ooo proszę! gwiazda się obudziła :o witamy w Kanadzie :) ~ Thoms
Dziwne... Czemu on pisze z komórki Ashley?
do: Ash xx
skąd do cholery wiesz jak odblokować jej telefon!? znamy się tyle czasu, a ja nadal nie mogę dotknąć jej iphone'a :(( jak to w Kandzie? od kiedy?
od: Ash xx
myślisz, że mi podała? haha zabawne. widziałem jak odblokowuje bitch! przekroczyliśmy granicę jakieś pół h temu śpiąca królewno ~ Thoms
zaśmiałam się.
do: Ash xx
powiem jej, powiem! to ile będziemy jeszcze lecieć?
od: Ash xx
ej no :((( stewardesa mówiła coś o 1,5h ~ Thoms
do: Ash xx
nie powiem jej pod warunkiem, że zdradzisz mi jakie ma hasło :D idę słuchać muzyki. do zobaczenia na ziemi haha xoxo
od: Ash xx
173627 i morda w kubeł! asta la vista czy jak to tam :* ~ Thoms
Przez kolejne pół godziny słuchałam muzyki, aż udało mi się zasnąć. Obudził mnie Joe przed lądowaniem. Na szczęście nie było żadnych komplikacji i spokojnie mogliśmy 'zejść na ziemię'. Czy Was też zawsze denerwuje to jak ludzie od razu pchają się do wyjścia jakby co najmniej samolot miał zaraz wybuchnąć? Wolę poczekać 5 minut niż się tam przepychać. Mając chwilkę wyciągnęłam telefon i napisałam do Soph:
Właśnie wylądowałam, wszystko w porządku. Zadzwonię jeszcze w tym tygodniu :)
Po chwili dostałam odpowiedź. Wow, musiała czekać na mojego sms'a. Kochana
od: Soph
Baw się dobrze! Widzimy się za dwa miesiące ;)
Z uśmiechem na twarzy, wyszłam z pokładu. Joe chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy wzdłuż długiego korytarza. Odebraliśmy nasze walizki i podeszliśmy do naszej grupy.
- To już wszyscy? - spytał pan Cartier. Kiedy dostał twierdzącą odpowiedź, odchrząknął i powiedział: - Okej kochani... Witam w Kanadzie. Autokar już na nas czeka, więc zapraszam do wyjścia.
Kiedy już wszyscy załadowali swoje walizki i usiedli na miejscach nauczyciel kontynuował
- Dobrze, czas na szczegóły i mały regulamin. Zacznijmy od tego czego ma was ta podróż nauczyć. Dwie podstawowe rzeczy to: samodzielność i odpowiedzialność. Przez kolejne dwa miesiące będziecie w dużej mierze zdani na siebie. Ja wraz z panią Swift będziemy tutaj, że się tak wyrażę 'w razie czego'. Za chwilę kierowca zawiezie was na miejsce zbiórki, gdzie będą na was czekać rodziny. I uwaga, jest mała zmiana planów! Osoby, które ukończyły już 18 lat dostaną klucze do swoich mieszkań. Bodajże są one w akademikach, niedaleko szkół do których będziecie chodzić. Do osób, które nie są pełnoletnie- macie swoich opiekunów <ludzi, u których mieszkacie> i działacie na ich zasadach. To oni biorą za was odpowiedzialność. Kolejną sprawą jest szkoła. W Stratford* są 2 szkoły, do których możecie trafić. Nazywają się: West High School i East High School i z tego co wiem nie lubią się nawzajem. Tak już bywa, no niestety... O swojej szkole dowiecie się u rodzin albo w przypadku naszych 18latków- w mieszkaniach znajdziecie kartki, które wszystko wam wytłumaczą. Każdy z was powinien mieć zapisane nasze numery. Razem z panią będziemy mieszkać na kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Mam nadzieję, że dobrze spędzicie czas tutaj. I to w zasadzie wszystko - czyli... będziemy mieli własne mieszkania?! Lepiej być nie mogło.
Przybyliśmy na miejsce zbiórki, które swoją drogą było w centrum miasta, więc mogliśmy się trochę się po nim rozejrzeć. Stratford nie jest tak duże jak Nowy Jork, ale nie należy też do najmniejszych. Z tego co mi wiadomo 50km od miasta jest morze. Idealnie. Wyszłam z autokaru i zabrałam swoje walizki. Po chwili dołączyła do mnie Ashley z Luke'iem
- Chodźcie, dowiemy się gdzie mieszkamy - powiedział przyjaźnie Luke. Podeszliśmy do zbiorowiska, z którego składał się pan Cartier i okrążeni wokół niego uczniowie.
- Uwaga! Nie będę powtarzał dwa razy. Osoby, które już dowiedzą się o swoim miejscu zamieszkania proszę odejść. Zaczynajmy więc! - po 10 minutach zostałam się tylko ja, Joe i Thomsonowie. - Okej, więc teraz... Joe, tu jest twój klucz- powiedział nauczyciel wręczając mu kopertę. - W środku masz napisany adres, powodzenia. A teraz co do waszej trójki. Luke i Ashley tutaj jest wasz klucz. Ponieważ jesteście rodzeństwem, dostajecie jedno mieszkanie. Mam nadzieję, że to nie jest problem?
- Nie, jest w porządku - powiedział Thoms i razem z Ashley odeszli.
- A co ze mną? - spytałam.
- Rosalie bardzo mi przykro, ale będziesz musiała chwilę zaczekać, aż twój opiekun przyjedzie. Powiedział, że się trochę spóźni, powinien być lada moment.
- Zaraz, zaraz... Jaki opiekun? Nie dostanę klucza?
- Rose, nie masz skończonych 18 lat. Nie możesz mieszkać sama.
- Ale kończę je za miesiąc!
- No właśnie, za miesiąc. Do tego czasu nie możesz mieszkać sama. Przykro mi. Ja niestety muszę już jechać, mam dużo spraw do załatwienia. Poczekaj tu na swojego opiekuna, jakby coś to dzwoń - powiedział i tak po prostu mnie tu zostawił. Super. Wszyscy pojechali i zostałam sama. Wyciągnęłam słuchawki i usiadłam na walizce. Zapowiada się zajebiście.
Moje myśli biegały wokół 'mojego opiekuna'. Ciekawe jaki on/ona/ono jest. Mam nadzieję, że to nie będzie jakiś stary, spocony facet jak ten od kontroli albo jakaś gburliwa baba. Zastanawiałam się trochę nad tym, zanim usłyszałam pisk opon. Wyciągnęłam słuchawki z uszu i podniosłam głowę, żeby zobaczyć skąd pochodzi hałas.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przede mną zatrzymało się nowiutkie BMW. Moja szczęka mimowolnie opadła. Co jest grane?
Kiedy ja gapiłam się na to cudeńko, drzwi kierowcy się otworzyły.
- Cześć. To ja będę twoim opiekunem - przemówił chrapliwym i niezwykle seksownym głosem. Tak jak mówiłam- zapowiada się zajebiście.
~*~
Hej kochani! Na początku należą Wam się OGROMNE przeprosiny. Rozdział był napisany i sprawdzony na czas, jednak blogspot postanowił zrobić nam psikusa i porozdzielał wyrazy. Teraz mamy nadzieję, że już się to nie powtórzy, a terminy będą przestrzegane :)
Co do rozdziału...
Jak Wam się podoba? Powoli wszystko się zaczyna. Nie chcemy za bardzo przyśpieszać akcji, bo jest wiele rzeczy po drodze, o których musicie się dowiedzieć. Także czytajcie uważnie :)
Swoją drogą chciałybyśmy, abyście napisały w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy #Jose! My mamy już wszystko zaplanowane, ale miło by było usłyszeć co się kryje w Waszej wyobraźni.
Do niedzieli kochane!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
PYTANIA ZADAJCIE TU
PRZYPOMINAMY O ANKIECIE PO PRAWEJ STRONIE!
Supi rozdział
OdpowiedzUsuńArianatorka